© Anna-Kristina Bauer |
W tym roku przypada 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości. To dobra okazja, by zastanowić się nad tym, jaka jest teraz Polska, jak się zmieniła, z jakimi problemami się boryka i co może przynieść dla niej przyszłość. Ciekawe spojrzenie na nasz kraj wyłania się z reportaży powstałych w ramach międzynarodowego projektu Borderline. Wybrany przeze mnie reportaż dotyczy sytuacji wielu polskich kobiet, które z konieczności udają się za granicę, w tym do Niemiec, w celu przerwania ciąży. Materiał w formie republikacji udostępniam na blogu dzięki uprzejmości Cafebabel. Niedawno w berlińskim Klubie Polskich Nieudaczników odbył się wernisaż wystawy fotografii powstałych w ramach projektu.
***
Aborcja na życzenie? – nie w katolickiej Polsce, jednym z nielicznych krajów Europy, gdzie zabieg nie jest możliwy. Zarówno Kościół, jak i aktualny, prawicowo-populistyczny rząd dążą do dalszego zaostrzenia prawa. Zmusza to wiele Polek do szukania pomocy za granicą, m.in.
w Niemczech.
„Najgorszy był początek, kiedy
dowiedziałam się, że jestem w ciąży. W Polsce liczy się przede wszystkim
dziecko, a dopiero później kobieta. Kobieta może umrzeć, najważniejsze, żeby
utrzymać ciążę. Niemcy to inny świat. Można liczyć na pomocną dłoń. I na to, że
nikt cię nie będzie oceniał”.
30-letnia Kasia leży na łóżku w pustej, jasnej sali szpitala w Prenzlau, prowincjonalnym miasteczku
nieopodal polskiej granicy. Towarzyszy jej mąż. Dziewczyna jest osowiała i
blada – niedawno wybudziła się z narkozy po zabiegu aborcji. Kiedy zaczyna
mówić, jej pociągłe policzki ciemnieją z gniewu.
„Nie chciałam zajść w ciążę, bo mam
raka, leczę się. Ale stało się, zabezpieczenia zawiodły. Kiedy ginekolog
dowiedział się o mojej ciąży, najpierw się na mnie zezłościł. Potem powiedział,
że ciąża może wpłynąć na rozwój choroby, ale nie jest tego na 100% pewien.
Dlatego nie może mi pomóc”.
W Polsce legalnej aborcji można
dokonać tylko w trzech przypadkach: kiedy ciąża jest wynikiem gwałtu, kiedy
zagraża ona zdrowiu kobiety lub kiedy płód jest uszkodzony. Jednak nawet w
takich sytuacjach nie jest pewne, czy faktycznie dojdzie do aborcji. Lekarze
boją się wykonywać zabieg, bo jeśli zostanie on uznany za niezgodny z prawem,
mogą dostać wyrok do trzech lat
więzienia.
„Kiedy ginekolog usłyszał słowo
«aborcja», obruszył się jeszcze bardziej. «To jest pozbawienie życia i niech
pani pamięta, że to zawsze do pani wróci». Moje życie jakoś nie miało dla niego
znaczenia”.
© Anna-Kristina Bauer |
Czy ksiądz się nie dowie?
Restrykcyjne prawo nie powstrzymuje
kobiet przed przerywaniem ciąży. Podczas gdy liczba legalnych zabiegów oscyluje
wokół 1 tys. rocznie, Federacja na rzecz Kobiet i Planowania
Rodziny szacuje, że Polki dokonują nawet 150 tys. nielegalnych aborcji. Według badań CBOS to doświadczenie ma za sobą co czwarta, a nawet co trzecia
Polka. Przyczyną jest m.in. brak edukacji seksualnej. Często wychowania do
życia w rodzinie nauczają w polskich szkołach księża.
Polki, które chcą przerwać ciążę,
szukają lekarzy działających w podziemiu, kupują online tabletki albo
wyjeżdżają za granicę. Te z zachodniej Polski jeżdżą głównie do Niemiec, a szczególnie – tak jak Kasia
– do Prenzlau. Kasia pochodzi ze Świebodzina,
niewielkiej miejscowości w województwie lubuskim. Niby bliżej miałaby do Frankfurtu, ale w Prenzlau przyjmuje
polski lekarz, nie trzeba się więc obawiać bariery językowej. Dr Janusz Rudziński jest gwiazdą
kobiecych forów. To „zbawca” i „przyjaciel Polek”, jak zapewniają się nawzajem
anonimowe internautki.
„Przyjeżdżają do mnie kobiety z
całej Polski” – przyznaje Rudziński. „Od szkolnych uczennic po profesorki
uniwersytetu. Bywały u mnie żony konserwatywnych działaczy politycznych,
kochanki księży, a nawet zakonnica. Antykoncepcja zawodzi, a w mniejszych
miastach dostęp do niej jest trudny. Miałem pacjentkę, której lekarz nie chciał
przepisać tabletek antykoncepcyjnych. Przepisał jej za to środki uspokajające”.
Zgodnie z polskim prawem lekarz
może odmówić przepisania antykoncepcji, powołując się na tzw. klauzulę sumienia. W dużych miastach
nie jest to aż takim problemem, ale w mniejszych już tak – wybór lekarzy nie
jest duży, a życie seksualne to tabu.
Tym bardziej jest nim aborcja.
Kobietom nie grozi za nią odpowiedzialność karna, ale boją się stygmatyzacji.
Nazywanie aborcji „morderstwem dzieci nienarodzonych”, „ludobójstwem” czy
„triumfem szatana” – w wielu krajach marginalny folklor pro-life’owców – to w
Polsce mainstreamowy język debaty o aborcji.
Pytam Rudzińskiego, czego
najbardziej boją się jego pacjentki.
Odpowiada bardzo konkretnie: „Jak
są ze wschodu Polski, to najbardziej boją się księdza. Boga się nie boją bo,
jak mówią, Bóg jest daleko i jest miłosierny, a ksiądz jest blisko i taki za
bardzo miłosierny nie jest. Są takie, które wchodzą do gabinetu i od razu
pytają, czy ksiądz się nie dowie”.
Większość pacjentek Rudzińskiego
nie bierze nawet zaświadczenia o wykonanym zabiegu – nie chcą, żeby zostały po
nim jakiekolwiek ślady.
„Ale była taka jedna, co wzięła. Po
roku dzwoni do mnie z płaczem, że pokłóciła się z narzeczonym, więc on zaniósł zaświadczenie
do księdza i jest tragedia. Musi się z wioski wprowadzić, bo mówią o niej:
morderczyni”.
© Anna-Kristina Bauer |
Państwo wrogiem kobiet
Sytuacja nie wygląda jednak dużo
lepiej w zachodniej, statystycznie bardziej laickiej Polsce.
„Mieliśmy taką sytuację:
dziewczynka została zgwałcona przez ojca, zaszła z nim w ciążę” – opowiada dr Anita Kucharska-Dziedzic,
pomysłodawczyni i prezeska Lubuskiego
Stowarzyszenia na Rzecz Kobiet BABA. „Miała 14 lat, więc nie mogła sama
występować przed sądem. Zgodnie z prawem mogła dokonać aborcji, ale matka się
na to nie zgodziła. Powiedziała, że «jeden grzech w domu wystarczy».
Dziewczynka urodziła poważnie niepełnosprawne dziecko”.
BABA to jedyne feministyczne NGO w
regionie. Prowadzi szkolenia antydyskryminacyjne, pomaga ofiarom przemocy
domowej. Zdarza się, że do BABY dzwonią kobiety, które chcą dokonać aborcji. Pytają,
które niemieckie kliniki są godne zaufania. Nie usłyszą jednak odpowiedzi: za
doradzanie – „pomoc w dokonaniu aborcji” – grozi więzienie.
„Zadzwoniła do nas kiedyś pedagog
szkolna, której uczennica zwierzyła się, że usunęła ciążę i że mama jej w tym
pomogła. Pytała, co ma z tym zrobić. Nie uważała, że powinna zwierzenia
nastolatki potraktować jako poufne. Poszła do prokuratury i złożyła zeznanie,
że matka dziewczynki dokonała czynu zabronionego, pomagając w aborcji”.
Nawet w dużych miastach, takich jak
Zielona Góra, stolica regionu, do
aborcji kobiety wolą się nie przyznawać. Tak jak Natalia, która doświadczyła jej dwa lata temu, ale powiedziała o
tym tylko najbliższym przyjaciółkom.
„Ciąża była dla mnie zaskoczeniem,
bo stosowałam zabezpieczenia” – wspomina Natalia. „Zrobiłam cztery testy,
wszystkie pozytywne. Ale do ginekologa w Polsce nie poszłam. Wolałam, żeby nie
został po mojej decyzji żaden ślad. Byłam jej pewna: mam już jedno dziecko i
nie planowałam więcej. Poza tym leczyłam się hormonalnie. Miałam wtedy już prawie
40 lat”.
Podobnie jak wiele innych dziewczyn
z regionu, Natalia wybrała wizytę w Prenzlau. „Kiedy
wyruszyłam w drogę, uświadomiłam sobie, jakie mam szczęście w nieszczęściu.
Wypłaciłam pieniądze, to było ok. 400 euro. Wzięłam samochód, włączyłam GPS i
pojechałam do Niemiec. Wiele kobiet jest w zupełnie innej sytuacji. Muszą
liczyć się z każdym wydatkiem albo w ogóle nie dysponują własnym budżetem, nie
mogą same podjąć decyzji. Byłam przerażona, kiedy czytałam fora kobiece.
Dziewczyny, których nie stać na zabieg za granicą, doradzają sobie
przedawkowywanie lekarstw na różne schorzenia, których skutkiem ubocznym jest
poronienie”.
Jest jednak jedna rzecz, która
łączy Polki z doświadczeniem aborcji niezależnie od klasy społecznej:
upokorzenie.
„To było niesamowicie podłe
uczucie, że muszę wyjechać do innego kraju” – opowiada poruszona Natalia. „Poczułam
na własnej skórze, że państwo polskie traktuje kobiety wrogo. Nie mogę
zdecydować, czy chcę zostać matką, a jak już zostanę, to nie zasługuję nawet na
przyzwoitą opiekę okołoporodową. Jeśli dziecko urodzi się chore, nie mogę
liczyć na wsparcie państwa. Uzyskanie miejsca w żłobku czy przedszkolu graniczy
z cudem. Mimo to wiecznie jesteśmy oceniane względem tego, co robimy i jakie
mamy poglądy”.
Czarny Protest
Choć polskie prawo jest jednym z
najostrzejszych w Europie, wpływowy na polskiej scenie politycznej Kościół dąży
do wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji, również w przypadku gwałtu,
zagrożenia życia kobiety czy uszkodzenia płodu. W 2016 roku katolicka
organizacja Ordo Iuris przygotowała taki projekt ustawy. Proponował on ponadto
więzienie dla kobiet, które poddały się aborcji.
Wielu polityków związanych z
prawicowo-populistyczną partią rządzącą Prawo
i Sprawiedliwość wyraża podobne poglądy, a partia uzależniona jest
politycznie od Kościoła. Mimo to projekt „Stop aborcji” został odrzucony w
obliczu masowych demonstracji pod szyldem Czarnego
Protestu.
Protesty antyrządowe to ostatnio codzienność
w silnie spolaryzowanej Polsce. Tym razem jednak na ulice wyszły nie tylko kobiety
z dużych miast, ale i mniejszych ośrodków, takich jak liczące zaledwie 18 tys.
mieszkańców Słubice, bliźniacze
miasto Frankfurtu nad Odrą. To tutaj w 2015
roku w ramach happeningu organizacji Women
on Waves z Niemiec nadleciał dron z tabletkami poronnymi. Zwołany rok
później Czarny Protest zgromadził w Słubicach kilkaset osób. Był największą
demonstracją, jaka odbyła się w ostatnich latach.
Zdania słubiczan na temat aborcji
są podzielone. Kobieta, którą spotykam w sklepie, mówi, że „nigdy nie spotkała
się z mordercami, bo nie obraca się w patologicznych środowiskach”. Inna
zapewnia, że chodziła na protesty. Próbuję rozmawiać też z księżmi, ale jeden jest
oburzony pytaniem, a drugi odmawia odpowiedzi.
„Na protest przyszli zarówno
ludzie, którzy są przeciwko zaostrzeniu prawa, jak i ci, którzy są za jego
liberalizacją” – wspomina Natalia Żwirek,
organizatorka protestu w Słubicach. „To małe miasto, ale jego mieszkańcy mają
raczej otwarte horyzonty, pewnie ze względu na bliskość Niemiec”.
Na razie nie doszło do dalszego
zaostrzenia prawa, ale organizacje działające na rzecz kobiet zostały ukarane
przez prawicowy rząd. „Pod rządami PiS nie możemy liczyć na żadne granty z
państwa” – podkreśla Kucharska-Dziedzic z BABY. „Kiedyś kobiety, które
doświadczały przemocy domowej, mogły liczyć na wsparcie przedsądowe albo
mieszkanie chronione. Dziś świadczymy tylko porady, wszystko na zasadzie
wolontariatu. Nie możemy zapewnić kobietom bezpieczeństwa. Przez to zgłasza się
ich do nas coraz mniej”.
Dzień po protestach policja bez
jasnego uzasadnienia skonfiskowała BABIE dokumentację zawierającą wrażliwe dane
beneficjentek. Podobne problemy spotkało kilka innych kobiecych NGO.
Baba się nie poddaje
„Wierzymy w siłę kobiet.
Społeczeństwo polskie jest dużo bardziej liberalne niż politycy” – zauważa
Kucharska-Dziedzic. To prawda: według badań IPSOS 37% Polaków opowiada się za liberalizacją prawa, 43% za jego utrzymaniem, a zaledwie 15% za jego zaostrzeniem. Tymczasem
liberalizacji nie przewiduje żadna z partii parlamentarnych – włączając w to
partie liberalne.
„Politycznie mamy trudne czasy. Ale
w perspektywie ostatnich dekad i tak możemy mówić o sukcesach” – dodaje Ilona Motyka z BABY. „Udało się
uchwalić konwencję antyprzemocową i wprowadzić ściganie z urzędu przemocy
domowej i seksualnej”.
Polskie kobiety nadal nie mają
dostępu do bezpiecznej aborcji na życzenie, ale Czarny Protest, a później ruch #MeToo sprawiły, że głos kobiet stał
się bardziej słyszalny również na konserwatywnej scenie politycznej.
„Polki z radością kibicowały
Irlandkom i Argentynkom” – mówi Agnieszka
Dziemianowicz-Bąk, jedna z inicjatorek Czarnego Protestu z lewicowej partii
Razem. „Byłyśmy dumne z ich walki,
bo odbywała się w nie mniej trudnych warunkach niż nasza. Ich zwycięstwa dają
nam nadzieję”.
Imiona niektórych
bohaterek zostały zmienione.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Tekst: Kaja Puto
Zdjęcia: Anna-Kristina Bauer
Oryginalny tekst + więcej zdjęć: Reportaż „Słubice: Polka może liczyć tylko na inne kobiety”
Tekst powstał w ramach projektu Borderline magazynu europejskiego Cafebabel
Tekst powstał w ramach projektu Borderline magazynu europejskiego Cafebabel
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń